[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiem - powiedział Par, wyciągając rękę.- Naprawdę nie powiesz nam, jak się nazywasz?Nieznajomy zawahał się.- Innym razem - odparł.Mocno uścisnął dłoń Para, potem Colla, a następnie gwizdnięciem przywołał swoich towarzyszy.Pomachał im jeszcze ręką, po czym wtopił się w mrok.Par przyglądał się przez chwilę pierścieniowi, po czym spojrzał pytająco na Colla.Gdzieś całkiem niedaleko rozległy się okrzyki.– Myślę, że pytania będą musiały poczekać - rzekł Coll.Par wsunął pierścień do kieszeni.Bez słowa pogrążyli się w nocy.IIIZbliżała się północ, kiedy Par i Coll dotarli do leżącej nad rzeką części Yarfleet, i dopiero tutaj uświadomili sobie, jak źle są przygotowani do ucieczki przed Rimmerem Dallem i jego szperaczami.Żaden z nich się nie spodziewał, że będzie trzeba uciekać, i żaden nie zabrał ze sobą niczego, co mogłoby się przydać w długiej podróży.Nie mieli ani jedzenia, ani koców, ani broni, poza zwykłymi długimi nożami, jakie nosili wszyscy mężczyźni w Vale, ani sprzętu biwakowego czy wyposażenia na złą pogodę, a co najgorsze, nie mieli pieniędzy.Właściciel gospody nie płacił im od miesiąca.Pieniądze, które zdołali zaoszczędzić z poprzedniego miesiąca, przepadły podczas pożaru wraz z całym ich dobytkiem.Zostały im tylko ubrania, które mieli na sobie.Z narastającym niepokojem myśleli, że może nieco dłużej powinni byli się trzymać nieznajomego wybawiciela.Nabrzeże było bezładnym skupiskiem chat rybackich, przystani, warsztatów naprawczych i magazynów.Wzdłuż całej jego długości płonęły światła.Robotnicy portowi i rybacy pili i dowcipkowali w blasku lamp olejowych i żarzących się fajek.Z blaszanych piecyków i beczek sączył się dym, a powietrze przesycone było zapachem ryb.- Może dali sobie z nami spokój na resztę nocy - odezwał się Par.- Mam na myśli szperaczy.Może nie będzie im się chciało szukać nas przed świtem albo i wcale.Coll spojrzał na niego i znacząco uniósł brew.- Jak mi tu kaktus wyrośnie - powiedział, wskazując wnętrze dłoni.- Powinniśmy byli nalegać, żeby nam szybciej płacono za pracę.Nie bylibyśmy teraz w takich opałach.- To by niczego nie zmieniło.- Par wzruszył ramionami.- Nie? Przynajmniej mielibyśmy trochę pieniędzy!- Pod warunkiem, że pomyślelibyśmy o tym, żeby zabrać je ze sobą na występ.Sądzisz, że to prawdopodobne?Coll wtulił głowę w ramiona i zmarszczył brwi.- Właściciel gospody jest naszym dłużnikiem.Szli bez słowa aż do południowego krańca przystani.Zatrzymali się dopiero w miejscu, gdzie oświetlone nabrzeże urywało się w mroku, i stanęli, patrząc po sobie.Oziębiło się i ich cienkie ubrania nie chroniły ich przed chłodem.Trzęśli się, wpychając ręce głęboko do kieszeni i mocno przyciskając ramiona do ciała.Wokół z irytującym bzykiem krążyły owady.Coll westchnął.- Czy wiesz już, dokąd pójdziemy, Par? Masz jakiś plan?- Tak.Ale potrzebna nam będzie do tego łódź.- Par wyciągnął ręce z kieszeni i mocno je zatarł.- Chcesz się udać na południe, w dół Mermidonu?- Aż do końca.Coll się uśmiechnął, niewłaściwie odczytując jego słowa.Pomyślał, że wyruszają z powrotem do Shady Vale.Par uznał, że najlepiej będzie nie wyprowadzać go z błędu.- Zaczekaj tutaj - rzekł nagle Coll i zniknął, zanim brat zdążył zaoponować.Par stał samotnie w mroku na końcu nabrzeża.Wydawało mu się, że czeka już co najmniej godzinę, lecz zapewne trwało to o połowę krócej.Podszedł do ławki przy chatce rybackiej i usiadł, kuląc ramiona przed nocnym chłodem.W jego głowie kłębiły się myśli.Zły był przede wszystkim na nieznajomego, że najpierw porwał ich ze sobą, a potem zostawił na łaskę losu (wprawdzie Par sam go o to prosił, lecz nie poprawiało to jego samopoczucia), na federację, że wypędziła ich z miasta jak pospolitych złodziei, i na siebie samego, że okazał się dość głupi, by sądzić, iż ujdzie mu na sucho uprawianie prawdziwej magii, chociaż było to objęte całkowitym zakazem.Popisywanie się sztuczkami kuglarskimi i zręcznością dłoni to nie to samo, co stosowanie magii pieśni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]