[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Marek poparł ją ze zdumiewającą gwałtownością, przychylając się zarazem do zdania Lucyny, która obstawała przy podglądaniu panny Edyty.Ciocia Jadzia nieśmiało przebąkiwała o tej drugiej gruszy.Zabrakło mi papierosów, komary gryzły, porzuciłam więc rodzinę i udałam się do wozu Maryśki po nową paczkę.Wóz był oświetlony, bo Henryk doprowadził prąd od wsiowej linii napowietrznej.Oprócz wozu świecił także i księżyc, widoczność była zatem zupełnie niezła.Zamiast wejść od razu na schodki ganeczku, uczyniłam kilka kroków w kierunku chałupy, nie wiadomo po co, zapewne dlatego, że myślałam o studni, która powinna była znajdować się gdzieś tam w pokrzywach.Uczyniłam te kilka kroków i zatrzymałam się, bo z daleka wydało mi się, że coś widzę.Stałam tak dość długą chwilę bez ruchu.Widzenie jakby intensywniało.Coś tkwiło między ławeczką a pokrzywami, coś, czego chyba nie było tu w dzień, przestraszyłam się średnio, bo w końcu rodzina znajdowała się blisko i w każdej chwili mogła mi się rzucić na pomoc, nie mniej nie czułam jakoś w sobie nieprzepartej ochoty na podchodzenie tam i sprawdzanie, co to takiego.Z drugiej strony ciekawość nie pozwalała mi wracać.Z tej rozterki zaczęłam myśleć.Bardzo szybko wymyśliłam dyplomatyczne posunięcie.Powiedziałam zachęcająco: „kici, kici”, odczekałam chwilę, powtórzyłam zew, po czym odwróciłam się, jak osoba, której kocie towarzystwo jest w gruncie rzeczy obojętne i oddaliłam się za wóz, w głęboki, czarny cień drzew i krzewów.Stamtąd zaczęłam podpatrywać.Ktokolwiek czaił się przy studni, powinien myśleć, że ja o tym nic nie wiem.Głosy rodziny zabrzmiały donośniej, ktoś tam się podniósł z pozycji siedzącej, poruszyli się, jakby zamierzali wracać do wozu.Od ławeczki, w którą wpatrywałam się wręcz hipnotycznie, oderwała się jakaś szczupła, zręczna postać, przemknęła za dom i znikła w czarnej czeluści bramy.— Konkurencja się pokazała — powiadomiłam Marka, kiedy razem dążyliśmy do jego namiotu, ustawionego w zagajniczku opodal.— Jakiś facet siedział w kucki nad studnią, spłoszył się i uciekł.Moim zdaniem to był młody Dorobek i uważam, że to coś jest w studni, a nie pod żadną gruszą.Marek był częściowo zatroskany, a częściowo zadowolony.— Chwała Bogu, że one na tę studnię nie zwróciły uwagi.Aż się dziwię, że do niej nie wpadły, ma przeszłej dwa metry głębokości.Nie waż się im o niej przypominać.Zostaniesz w namiocie, a ja za jakąś godzinę pójdę! tam i spróbuję popatrzeć.— W ciemnościach będziesz doskonale widział, szczególnie że właśnie księżyc zajdzie… Co za trąby z nas swoją drogą, że od razu nie zgadliśmy! Studnia najlepsze miejsce!Czas jakiś sprzeczaliśmy się, czy istotnie w stanowi idealny środek do konserwacji dokumentów.Przypomniałam mu, że studnia jest sucha.Zaczęliśmy się zastanawiać, kiedy mogła zostać zasypana, przez kogo i dlaczego nie do samego wierzchu.Pozostawienie dołu, do którego mogą wpadać konie, krowy, ludzie i wszelka żywina, łamiąc sobie żebra i nogi, wydawało nam się co najmniej dziwne.Dotarliśmy do namiotu.— A propos, jak się dostałeś do tych korzeni gruszy? — przypomniałam sobie nagle.— Nie wierzę, że kopałeś po nocy z wierzchu.Nie ma żadnych śladów.— No pewnie, że nie ma, wcale nie kopałem z wierzchu.Dostałem się tam właśnie przez studnię.Wyjąłem parę kamieni obmurowania i podkopałem się pod gruszę od spodu.Głupstwo zrobiłem, bo udeptałem część ziemi na śmieciach.Jeżeli te Dorobki tam zajrzą, od razu się zorientują, że szukamy.— Już pewnie zajrzeli.Jeżeli to jest w studni, ziemia ich zmyliła, ucieszą się, że źle szukamy.Dlaczego właściwie musimy to trzymać w tajemnicy przed rodziną? Nie prościej byłoby ograniczyć się do wrogów zewnętrznych?Marek odwrócił się tak, jakbym co najmniej strzeliła z armaty.W świetle księżyca wyraźnie była widoczna zgroza, z jaką na mnie spojrzał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]