[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doskonale wiedziałam, że biorąc się na nowo za artykuł o domach kultury pod-świadomie czekałam na zupełnie inny telefon, telefon, który nie byłby głupią pomył-ką.Siedziałam nad kartką z długopisem w ręku i od czasu do czasu pisałam pozbawionesensu zdania.Czułam się nieszczęśliwa od stóp do głów, a świadomość nie wypełnia-nia wiszącego mi nad głową obowiązku denerwowała mnie coraz bardziej.Wreszcie do-szłam do kulminacyjnego punktu twórczości, a mianowicie napisałam:  Dom kulturymusi straszyć.Przyjrzałam się temu, co napisałam, najpierw bezmyślnie, a potem nagleabsurdalność tej wypowiedzi uderzyła mnie do tego stopnia, że oprzytomniałam.Jakiestraszyć, dlaczego straszyć? Wszystko, tylko nie straszyć! Widocznie mam już nieprze-ciętnego fijoła, skoro takie bzdury wypisuję, najwyższy czas wrócić do równowagi!Chęć powrotu do równowagi mogła być tylko pobożnym życzeniem, bo równo-waga była ode mnie oddalona o lata świetlne.Ale głęboko zakorzenione poczucie obo-wiązku zmusiło mnie do gigantycznych wysiłków i wreszcie, pózną nocą, udało mi sięodrobinę zainteresować zaplanowanym tematem.Skutek tego zainteresowania był taki,że początek artykułu nabrał nieco sensu, ale do pracy pojechałam nieprzytomna z nie-wyspania.Najprostsze czynności zawodowe wydawały mi się szalenie skomplikowane.Skończyłam moją bramę i zabrałam się do przerabiania projektu, który niegdyś tworzyłJanusz, a w którym musiały znalezć odbicie aktualne fanaberie inwestora.Usilnie stara-łam się możliwie mało przerobić i możliwie dużo zostawić, bo jedyne, do czego byłamzdolna, to bezmyślne kreślenie po Januszu.Parę minut po dwunastej ugrzęzłam nad zawiłym problemem.Na przekroju podłuż-nym były wypisane jakieś dziwne wymiary, ale nie było żadnego elementu, którego bydotyczyły.Bardzo długo siedziałam, zastanawiając się nad tym, co ten Janusz takiegomógł mieć na myśli.Moje wysiłki umysłowe nie dały żadnych rezultatów, więc wreszciepostanowiłam go o to zapytać.Mogłam to bez trudu uczynić od razu, ale w tym stanie74 ducha najprostsze rozwiązania nie przychodziły mi do głowy.Zanim go zapytałam, wpadły mi nagle w ucho dzwięki, rozprzestrzeniane przezradio.Dziennik południowy.Przez chwilę słuchałam, pełna niechęci i rozgoryczenia. O  powiedziałam  chłopaki, słuchajcie.Moja ofiara czyta.Wiesio i Janusz podnieśli głowy i słuchali z zaciekawieniem, bo moje osobliwe kon-takty z czytającym były im doskonale znane.Piękny, dzwięczny głos mówił: .zostaniesprowadzone do Polski sto osiemdziesiąt ton bułgarskich pomidorów. Ciekawe. powiedział Wiesio w zamyśleniu.Ocknęłam się nagle. Janusz, chodz no tu  powiedziałam z westchnieniem. Coś ty tu zwymiaro-wał? Powietrze? Jakie powietrze?  spytał Janusz nieufnie, podnosząc się od stołu. Co ty wy-gadujesz?Pokazałam mu dziwne miejsce. Rzeczywiście.Czekaj, co ja tu mogłem zrobić?Pochylił się nad stołem, oparł na nim łokcie i brodę na rękach i przez chwilę oby-dwoje przyglądaliśmy się tajemniczym wymiarom jednakowo bezmyślnie. Też mi głupie pytania zadajesz  powiedział z niesmakiem. Skąd ja mogę pa-miętać, co ja tu robiłem trzy miesiące temu. No przecież chyba coś myślałeś? No na pewno myślałem, tylko co? Może tu coś miało być i zapomniałeś dorysować? Zaraz, zaraz.Chyba już wiem, wez przekrój poprzeczny.Zaabsorbowani odgadywaniem minionych procesów myślowych Janusza nie zwra-caliśmy uwagi na Wiesia, który wstał z krzesła i podszedł do telefonu.Usiadł, wykręciłnumer i poprosił o jakiś wewnętrzny.Rozłożyłam przekrój poprzeczny. Jest!  zawołał Janusz. Studzienka zbiorcza w kanale. Rzeczywiście, w poprzecznym jest, a w podłużnym nie ma.Zapomniałeś naryso-wać? Na ogół bywa odwrotnie, rysuje się element, a zapomina o wymiarach. Ja jestem taki oryginalny.To teraz ty ją dorysuj.Wiesio dostał połączenie i poprosił kogoś do telefonu.Z niewyspania miałam fatal-nie spózniony zapłon i nazwisko, które wymienił, nie dotarło do mnie we właściwymczasie.Kiedy porzuciłam studzienkę i zerwałam się z krzesła, było już za pózno. Wiesiu, na litość boską! Co robisz?!. Chcę go zapytać, po czemu będą te bułgarskie pomidory  wyjaśnił mi Wiesiouprzejmie, zasłaniając ręką mikrofon i natychmiast odsłaniając.Widocznie tamten pod-szedł już do telefonu.Przeraziłam się śmiertelnie i zupełnie zgłupiałam.Rany boskie, co75 mu do głowy strzeliło, przestańmy się wreszcie czepiać tego człowieka!. Wiesiu, to nie on!  krzyknęłam rozdzierająco. Na litość boską, zostaw go!Znów mnie posądzi!. Bardzo pana przepraszam  powiedział Wiesio do telefonu, patrząc na mnie, wy-raznie zaskoczony. Czy może mnie pan poinformować, po czemu będą te bułgarskiepomidory?Wydzierając sobie włosy z głowy, wykonywałam przed nim skomplikowaną panto-mimę, która miała mu dać do zrozumienia, że popełnia tragiczny błąd.Bałam się ode-zwać, żeby tamten mnie przypadkiem nie usłyszał.Telefon działał dziwnie dobrze.Wiesio trzymał słuchawkę daleko od ucha i bez trudu usłyszeliśmy odpowiedz. Po dwa złote i dwadzieścia groszy.Zamarłam w figurze pantomimy.Oczekiwałam awantury i ta odpowiedz zaskoczyłamnie zupełnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •