[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A wejść do sypialni aż wstyd; wszę-dzie porozrzucana bielizna, na ścianach wiszą te rozmaite kauczuki, stoją jakieś naczynia.Moja droga! Mąż o niczym nie powinien wiedzieć, żona musi być przed nim czysta jak anio-łeczek.Ja co rano budzę się ledwo świt i myję twarz zimną wodą, aby mój Nikodim Aleksan-drycz nie zauważył, że jestem zaspana. To są drobiazgi! wyszlochała Nadieżda. Gdybym chociaż zaznała szczęścia, aleprzecież jestem tak nieszczęśliwa! Owszem, pani jest bardzo nieszczęśliwa! westchnęła Bitiugowa ledwie powstrzymującsię od płaczu. A w dalszym życiu oczekują panią same zgryzoty.Samotna starość, choroby,a potem rachunek na sądzie ostatecznym.Okropność, okropność! Teraz sam los wyciąga po-mocną rękę, a pani ją nierozumnie odtrąca.Pobrać się, jak najprędzej się pobrać! Tak, trzeba by szepnęła Nadieżda ale to jest niemożliwe. Dlaczego? Niemożliwe! Och, gdyby pani wiedziała!Nadieżda chciała opowiedzieć o Kirilinie i o tym, że wczoraj wieczorem spotkała na przy-stani młodego, ładnego Aczmijanowa i że strzelił jej do głowy komiczny, wariacki pomysł,jak pozbyć się trzysturublowego długu to ją bardzo ubawiło, przyszła więc do domu póz-nym wieczorem, mając uczucie, że jest kobietą sprzedajną i niepowrotnie upadłą.Sama niewiedziała, jak to się stało.Zapragnęła przysiąc Marii Konstantinownie, że bezwzględniezwróci ten dług, ale wstyd i łkanie nie dawały jej mówić. Wyjadę powiedziała w końcu. Niech Iwan Andrieicz zostanie tutaj, a ja wyjadę. Dokąd? Do Rosji. Ale z czego będzie pani żyła? Przecież pani nic nie ma. Zajmę się przekładami albo.albo założę małą czytelnię. Bez tych fantazji, moja droga.Na czytelnię potrzeba pieniędzy.No, teraz się pożegnam,a pani uspokoi się, namyśli i jutro przyjdzie do mnie wesolutka.To będzie urocze! Więc dowidzenia, mój aniołeczku.Tylko jeszcze pocałuję.Maria Konstantinowna ucałowała Nadieżdę w czoło, przeżegnała ją i wyszła.Już zaczęłosię zmierzchać.Olga zapaliła światło w kuchni.Wciąż płacząc Nadieżda poszła do sypialni ipołożyła się na łóżku.Wstrząsały nią silne dreszcze.Leżąc rozebrała się, odsunęła zmiętoszo-ną suknię ku nogom i zwinęła się w kłębek pod kołdrą.Chciało jej się pić, ale nie było niko-go, kto by jej podał szklankę wody. Zwrócę! mówiła do siebie i w majaczeniu zdawało jejsię, że siedzi przy jakiejś chorej i poznaje w niej samą siebie. Zwrócę.Byłoby głupotą przy-puszczać, że ja dla pieniędzy.Wyjadę i z Petersburga wyślę wszystko.Najpierw sto.Potemsto.i znów sto.Pózno w nocy wrócił Aajewski. Najpierw sto.powiedziała do niego Nadieżda potem sto. Powinnaś zażyć chininę orzekł myśląc równocześnie: Jutro środa, odchodzi statek, aja nie jadę.Trzeba będzie zostać aż do soboty.Nadieżda uklękła na posłaniu. Czy ja coś teraz mówiłam? zapytała uśmiechając się imrużąc oczy przed światłem świecy. Nie.Jutro trzeba posłać po doktora.Zpij.Wziął poduszkę i poszedł ku drzwiom.Z chwilą gdy postanowił nieodwołalnie, że wyje-dzie i opuści Nadieżdę, ta zaczęła budzić w nim litość i poczucie winy; było mu wobec niejtrochę wstyd, jak wobec chorej czy starej klaczy, którą postanowiono zabić.Zatrzymał się wdrzwiach i obejrzał.31 Na wycieczce byłem rozdrażniony i potraktowałem cię po grubiańsku.Wybacz mi, namiłość boską!Po tych słowach wszedł do gabinetu i położył się, ale długo nie mógł zasnąć.Gdy następnego rana Samojlenko ze względu na święto rządowe w pełnej gali, w epole-tach i przy orderach sprawdziwszy tętno i obejrzawszy język Nadieżdy Fiodorowny wy-szedł z sypialni, stojący za drzwiami Aajewski zapytał z trwogą: No i jak? Jak?Na jego twarzy malował się strach, wielki niepokój i nadzieja. Nie bój się, nic groznego odparł Samojlenko. Najzwyklejsza malaria. Ja nie o tym zniecierpliwił się Aajewski. Masz pieniądze? Mój kochany, bardzo cię przepraszam wyszeptał Samojlenko w zmieszaniu, oglądającsię na drzwi. Wybacz, na miłość boską.Nikt nie ma w tej chwili gotówki, uzbierałem popięć, po dziesięć rubli, wszystkiego sto dziesięć.Dzisiaj jeszcze będę z kimś rozmawiał.Po-czekaj. Ale w sobotę ostateczny termin szepnął Aajewski drżąc z niecierpliwości. Zaklinamcię na wszystko, w sobotę! Jeżeli nie wyjadę w sobotę, to mi w ogóle nic nie trzeba.nic! Nierozumiem, jak lekarz może nie mieć pieniędzy! O Boże, co ja na to poradzę! wyszeptał Samojlenko szybko i z takim przejęciem, że ażmu coś pisnęło w gardle. Wszystko ludzie powyciągali, są mi winni siedem tysięcy, i ja teżwszędzie się zadłużyłem.Czy to moja wina? Więc zdobędziesz na sobotę? Co? Postaram się. Błagam cię, kochany.%7łebym mógł w piątek rano mieć pieniądze w ręku.Samojlenko usiadł i zapisał roztwór chininy, cali bromati, wyciąg z rabarbaru, tincturaegentianae, aquae foeniculi wszystko w jednej miksturze, dodał różowego syropu, żeby niebyło zbyt gorzkie, i wyszedł.XI Tak wyglądasz, jakbyś miał mnie aresztować powiedział von Koren zobaczywszy Sa-mojlenkę w galowym mundurze. Szedłem tędy i myślę sobie: wstąpię, odwiedzę tę zoologię oświadczył Samojlenkosiadając przy dużym stole skleconym własnoręcznie przez zoologa ze zwykłych desek. Witaj, święty ojcze! kiwną do diakona, który siedział pod oknami i coś przepisywał.Odpocznę chwilkę i pobiegnę do domu, bo trzeba zająć się obiadem.Już czas.Czy ja wamnie przeszkadzam? Bynajmniej odparł zoolog rozkładając na stole gęsto zapisane kartki papieru. Przepi-sujemy tu coś niecoś. Tak.Och, mój Boże, mój Boże. westchnął Samojlenko; ostrożnie pociągnął ze stołuokrytą kurzem księgę, w której leżała zasuszona falanga, i powiedział: Ależ okaz! Uważasz,idzie sobie najspokojniej w świecie jakiś zieloniutki żuczek i raptem spotyka na drodze takie-go potwora.Wyobrażam sobie, co za zgroza! Sądzę, że tak. Czy ta stwora ma jad po to, żeby się bronić? Tak, żeby bronić się i żeby atakować. No, no.W przyrodzie, moi kochani, wszystko jest potrzebne i celowe westchnął Sa-mojlenko. Ale ja jednej rzeczy nie rozumiem.Jesteś człowiekiem o niepospolitym umyśle,więc wytłumacz mi, jeśli łaska.Wiesz, bywają zwierzątka nie większe od szczura, na okoładniutkie, ale w najwyższym stopniu, uważasz, podłe i nieetyczne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]