[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nie – przyznał Richard.– Ład najprawdopodobniej go zabije, nim zdoła dotrzeć w pobliże Jaganga.Jednak będzie nim kierowało pragnienie spełnienia twoich życzeń.Będzie pełen determinacji.Spodziewam się, że zginie, ale uważam, że dołoży wszelkich starań, żeby to zrobić.Chcę, żeby Jagangowi zakłócała sen świadomość, że każdy z jego żołnierzy może się okazać asasynem.Chcę, żeby się martwił, że nigdy nie będzie wiedzieć, kto następny spróbuje go zabić.Żeby już nigdy spokojnie nie sypiał.Chcę, by nawiedzały go koszmary o tym, co się może przydarzyć, o tym, który z jego ludzi czeka tylko na sposobność.Kahlan potwierdziła skinieniem głowy.Richard przyjrzał się zaciętym twarzom, czekającym na to, co jeszcze ma do powiedzenia.– A teraz przejdźmy do najważniejszej części tego, co powinno zostać zrobione.Koniecznie musimy dotrzeć do wieży i ostrzec Zedda.Nie możemy zwlekać.Jagang ma nad nami przewagę: snuł plany i działał, a my nie mieliśmy pojęcia, do czego dąży.Nie wiemy, kiedy wyślą na północ tych całkowicie pozbawionych daru ludzi.Nie mamy chwili do stracenia.– Lordzie Rahlu – przypomniała mu Cara – powinieneś na czas dostać antidotum.Nie możesz przecież iść do wieży.O, nie! Chwileczkę! Nie wyślesz mnie jeszcze raz do wieży! Nie zostawię cię w takiej chwili, kiedy jesteś niemal bezbronny.Nie chcę o tym słyszeć i nie pojadę tam.Richard położył dłoń na jej ramieniu.– Nie wysyłam cię tam, Caro, lecz dziękuję za propozycję.Cara skrzyżowała ramiona i zerknęła na niego groźnie.– Nie możemy jechać wozem do Bandakaru, bo żadna droga.– Lordzie Rahlu – przerwał mu Tom – wobec braku magii będziesz potrzebował całej dostępnej stali.Powiedział to jedynie odrobinę mniej patetycznie niż Cara.Richard się uśmiechnął.– Wiem, Tomie, i przyznaję ci rację.Uważam, że to Friedrich powinien tam pojechać.– Spojrzał na niego.– Możesz wziąć wóz.Samotny starszy mężczyzna wzbudzi mniej podejrzeń niż którekolwiek z nas.Nie uznają cię za zagrożenie.Wozem dotrzesz tam szybciej, no i nie będziesz się musiał obawiać, że Ład wcieli cię do swojej armii.Pojedziesz, Friedrichu?Friedrich podrapał się po kilkudniowym zaroście.Ogorzałą twarz rozjaśnił uśmiech.– Chyba w końcu zostałem kimś w rodzaju strażnika granicy.Richard odwzajemnił uśmiech.– Granica zniknęła, Friedrichu.Jako lord Rahl mianuję cię strażnikiem granicy i nakazuję, byś natychmiast zaniósł ostrzeżenie o groźbie, która zza niej nadciąga.Friedrich przestał się uśmiechać i przyłożył pięść do serca.Były to salut i uroczyste przyrzeczenie.ROZDZIAŁ 26Z odległego pomieszczenia, w którym czekało jego ciało, doleciał jakiś dźwięk.Nicholas był bardzo zajęty, więc zignorował ów natarczywy dźwięk.Światło gasło, lecz chociaż pomagało widzieć, ciemność nie przeszkodzi takim oczom, z jakich korzysta.I znów usłyszał ten hałas.Powrócił do swojego ciała oburzony, że dźwięk go przywoływał, irytował, domagał się jego uwagi.Ktoś walił pięścią w drzwi.Nicholas wstał z podłogi, na której siedziało ze skrzyżowanymi nogami jego ciało, podniósł się wraz ze swoim ciałem.Jak zawsze, w pierwszej chwili dziwnie się było znowu znaleźć w swoim ciele, na powrót zaakceptować te wszystkie ograniczenia.Dziwacznie było wlec ze sobą to ciało, posługiwać się swoimi mięśniami, oddychać, widzieć i słyszeć dzięki własnym zmysłom.Znowu pukanie.Nicholas, rozeźlony, że mu przerwano, ruszył nie do drzwi, lecz ku oknom.Energicznie zamknął okiennice.Uniósł rękę, zapalając tym gestem pochodnię, w końcu pomaszerował ku drzwiom.Pasy płótna okrywające jego szaty płynęły za nim niczym ciężki płaszcz z czarnych piór.– O co chodzi? – spytał, uchylając ciężkie drzwi i wyglądając na zewnątrz.W korytarzu, tuż za drzwiami, stał Najari.Cały ciężar jego ciała spoczywał na jednej nodze, kciuki miał zatknięte za pas.Pomiędzy muskularnymi barami a ścianami zostawało mało miejsca.Nicholas dopiero teraz zobaczył stłoczonych za tamtym ludzi.Skrzywiony nos Najariego, spłaszczony w lewą stronę w jednej z licznych bójek, w które wplątywało go gwałtowne usposobienie, rzucał dziwaczny cień na jego policzek.Nieszczęśników, którzy wdawali się w bijatykę z Najarim, zazwyczaj spotykało coś o wiele gorszego niż pospolite złamanie nosa.Dowódca wskazał niedbale kciukiem przez ramię.– Zaprosiłeś kilku gości, Nicholasie.Nicholas przeczesał paznokciami włosy, czując pod dłonią przyjemną śliskość olejków.Poruszył ramionami, odpędzając urazę.Był tak zaabsorbowany tym, co robił, że całkiem zapomniał, iż zarządził, by Najari sprowadził mu kilka ciał.– Znakomicie, Najari.Wprowadź ich.Rzućmy na nich okiem.Nicholas obserwował, jak Najari wprowadza stadko ludzi w migotliwy blask pochodni.Stojący z tyłu żołnierze zagonili ich do obszernego pomieszczenia.Więźniowie obracali głowy, przyglądali się dziwnemu, pozbawionemu mebli pokojowi, drewnianym ścianom, tkwiącym w uchwytach pochodniom, deskom podłogi i zwyczajnemu stołowi.Ich nosy się marszczyły, czując woń krwi.Bacznie im się przyglądał, kiedy zauważyli pod ścianą, po ich prawej stronie, rząd zaostrzonych kołków grubych jak przeguby Najariego.Badawczo ich obserwował, wypatrując oznak strachu, kiedy się ustawiali przy ścianie obok drzwi.Oczy strzelały tu i tam, wystraszone, a równocześnie chcące jak najwięcej zobaczyć, żeby można było opowiadać znajomym, co widziało się w środku.Nicholas wiedział, że budzi ogromną ciekawość.Wyjątkowa istota.Slide.Nikt nie wiedział, co oznacza jego przydomek.Niektórzy się dzisiaj dowiedzą.Sunął przed falującym tłumkiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •