[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Notariusz też człowiek, zaciekawiła go ta rodzina, chciał się jej przyjrzeć osobiście, obecność policji na stypie dodawała sprawie pikanterii.Uległ gwałtownym zaproszeniom Sylwii i zasiadł do stołu.- Wandzię podobno ktoś zabił - powiedziała Felicja w trakcie posiłku.- Ciekawe, czy zabójca był na pogrzebie.Mam nadzieję, że robił pan zdjęcia żałobników?- Jeśli to któraś z nas, był z pewnością - zauważyła Melania sarkastycznie.- Chyba że ty - zirytowała się Sylwia.- Bo ja nie.- Podobno z trupa krew cieknie, jak się morderca zbliża - podsunął wysoce taktownie Marcinek.- Nic z trumny Wandzi nie ciekło - ucięła ostro Felicja.- Kretyńskie przesądy!- Jakiż to apetyczny temat! - pochwaliła Melania.- Doskonały przy jedzeniu.Omówimy jeszcze sposoby pozbywania się strzygi?- Naprawdę myślisz, że Wandzia wróci jako strzyga.?- Państwo pozwolą? - spytał Jacek i nalał do kieliszków czystej wódki, obecnej na stole z racji śledzia.Tak Felicja, jak i Sylwia były zdania, że do śledzia można i należy pić wyłącznie czystą wódkę.Zapewne miały trochę racji.- Ja jestem samochodem - powiedział słabo notariusz.- Wszyscy jesteśmy samochodami - pocieszył go natychmiast Paweł Drążkiewicz.- W razie czego wezwie się taksówki.A tak niezwykłą imprezę należy jakoś uczcić, chociaż może dla pana to nic niezwykłego?- Zapewniam pana, że taka forma odczytania testamentu przytrafia mi się pierwszy raz w życiu.- Wobec tego powinien pan wykorzystać okazję - poradziła natychmiast Melania.Robert, siedzący obok Dorotki, dyplomatycznie nagabywał ją o poranne wydarzenie.Na jej zdziwione pytanie, skąd o nim wie, zełgał, że przypadkiem złapano pijanego kierowcę.Jacek miał niezły słuch, wtrącił się do rozmowy, z Robertem wymieniając pełne troski spojrzenia.Felicja i Melania uczepiły się nagle Sylwii, pytając, czy Wandzia przypadkiem nie straszy w swoim pokoju.- Straszy - odparła Sylwia - ale ja się nie boję.Nie zrobiłam jej nic złego, a tę cholerną cebulę kroiłam tak, jak mi kazała.- Jak straszy? - zaciekawił się Marcinek.- Widmo się pokazuje i wyje - podsunęła Melania.- Nic podobnego.Łomocze drzwiami.Nie może walić kijem, skoro pan kapitan go zabrał, więc wali drzwiami.- Jakimi drzwiami? - spytała Felicja podejrzliwie.- Tymi od balkoniku.- Sen masz jak siedmiu braci śpiących, to skąd wiesz, że wali drzwiami?- Mogłam się obudzić, nie? Albo wiatr walił, albo Wandzia, ale nie chciało mi się wstawać i sprawdzać.- Czy panie używają może jakichś lekarstw? - zainteresował się nagle Bieżan.- Pan pyta prywatnie czy służbowo? - zainteresowała się wzajemnie Melania.- Tak ogólnie.- Chce pan może aspiryny? - spytała prawie równocześnie Felicja.- Albo coś na żołądek? Moja siostra ma zioła.- Chce pan ziółek? - ucieszyła się Sylwia.- No dobrze - wyznał Bieżan z zakłopotaniem.- Spytałem służbowo.Wyrwało mi się.Ale skoro już spytałem, to niech będzie.Używają panie?- Niekiedy i z umiarem - odpowiedziała mu Melania.-Nic takiego, co można łatwo przedawkować.Ale po każdej dolegliwości coś nam zostaje i jest w tym domu istna apteka.Sylwia pije ziółka na odchudzanie.- I nic jej to nie pomaga - wtrąciła Felicja złośliwie.-.a moja starsza siostra parę miesięcy temu miała jakieś mazidło na alergię.Niejadalne raczej, do użytku zewnętrznego.Też zostało.- Melania bierze środki nasercowe, na arytmię - wytknęła Sylwia.- Obniżają ciśnienie.- Pan przypuszcza.? - zaczął notariusz z lekka zgrozą.- Ja przypuszczam, że powinny panie jednak zamykać dom - odparł Bieżan energicznie.- Wszystkie drzwi.W razie czego już lepiej wprawiać nową szybę.Zbyt duże pieniądze wchodzą w grę, żeby nie istniało żadne niebezpieczeństwo, kolejka do spadku może być długa, ale ma jakiś koniec.A panie powinny mieć jakiś rozum.Więcej nie powiem.- Nie musi pan - rzekła chłodno Melania.- Sugeruje pan, że Dorotka postara się nas wymordować? Dziedziczy po nas.Z tym że po wszystkich, bo kolejno dziedziczymy po sobie, jako siostry.Ale, jak na razie, tych czterdziestu rozbójników czatuje na nią, a nie na nas, więc co to ma znaczyć? Jest gdzieś dalsza rodzina, o której nie wiemy?Bieżan ogłuchł i zajął się drobiem w galarecie, który miał na talerzu.Sylwia bacznym wzrokiem obrzuciła stół i zerwała się z krzesła, uznawszy, że trzy kaczki z jabłkami już jej doszły w piecyku.Robert grzecznie i beznamiętnie jął cytować rozmaite przepisy spadkowe wedle kodeksu, Dorotka na milczące wezwanie ciotki przystąpiła do zmiany talerzy.Felicja wyśmiewała pogląd, jakoby ktokolwiek czyhał na którąkolwiek z nich, Paweł Drążkiewicz doradzał ostrożność, Jacek zajął się otwieraniem dwóch butelek wina.Marcinek wyrwał się z propozycją zabicia gwoździami tych drzwi balkonowych na górze.Notariusz wyraźnie czuł, jak włosy podnoszą mu się dęba na głowie.Do odczytania testamentu pozwolono mu przystąpić dopiero po deserze, nader dziwnym, złożonym z niezwykle zakalcowatego ciasta, lodów i bitej śmietany.Ciasto, musiał przyznać, acz budziło niepokój, to jednak miało świetny smak.Po nim wjechały na stół sery i szampan.- No, wreszcie - powiedziała z ulgą Sylwia.- Prosimy - zachęcił go Bieżan.Notariusz podniósł się i rozłożył dokument, przechowywany cały czas w teczce pod stołem.Robert Górski zmobilizował się maksymalnie, oka nie odrywając od Jacka.Marcinka zostawił Bieżanowi.- Ja, niżej podpisana, Wanda Parker, z domu Rójek, obywatelka amerykańska, legitymująca się paszportem numer i tak dalej - zaczął notariusz uroczyście - w pełni władz umysłowych i fizycznych, wszystko, co w chwili śmierci będę posiadała, przeznaczam następującym osobom.Czytając, nie miał najmniejszego pojęcia, iż panująca wokół stołu cisza jest zjawiskiem niezwykłym, bo trzem siostrom rzadko zdarzało się rezygnować z wyjawiania własnych poglądów i nie przerywać cudzego gadania.Melania z całej siły gryzła się w język, Felicja rozpatrywała w duchu możliwości władz fizycznych Wandzi, wlazłaby po drabinie czy nie? Sylwia niecierpliwie czekała na ostatnie słowa, precyzujące wysokość spadku, Dorotka zastanawiała się nad szansą zdobycia mieszkania, Marcinek pilnie słuchał, co też zyska Felicja.Jacek i Paweł słuchali ogólnie.-.legaty w wysokości stu tysięcy dolarów, bez warunków i obciążeń, dla Marcina Jańczaka, zamieszkałego.oraz Jacka Wolińskiego, zamieszkałego.Robertowi omal oczy nie wyszły z głowy, tak się wpatrywał służbowo w Jacka.Widział na jego twarzy zwyczajne zainteresowanie i lekkie rozbawienie.Potem ten wyraz twarzy nagle się zmienił, przerodził się w niedowierzanie, osłupienie absolutne, zgrozę, zwykłe, śmiertelne zdumienie, znów w niedowierzanie i przy tej niewierze już pozostał.Nie widział, że Robert na niego patrzy, zatem było to szczere, Robert gotów był dać głowę, iż Jacek o zapisie nie miał najmniejszego pojęcia i został zaskoczony w szczytowym stopniu.Bieżan pilnie obserwował Marcinka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •