[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ośmiu ludzi nie leżywukryciu,czekającnaczterechpodróżnych,niepodejrzewających niczego i nieuzbrojonych, w uniesieniu.Broniąc tej zbrodni, nie zyskasz żadnych względów dla sprawyswego pana.Powiedziałeś, że przychodzisz apelować.Mojeuszy nie są zamknięte na grzeczne propozycje pojednania.Sągłuche na groźby.— A jednak, Owainie — wykrzyknął Bledri, zapalając się jakżywiczna pochodnia — nawet ty powinieneś zastanowić sięnad następstwami twego uporu! Mądry człowiek powinienwiedzieć, kiedy się uchylić, zanim jego własne żelazo odbiteoparzy mu twarz.Cuhelyn wyrwał się z adrętwienia, trzęsąc się, i już prawiewstał, kiedy zapanował nad sobą i opadł na miejsce, znowuniemy i nieruchomy.Hywel nie poruszył się ani nie zmieniłwyrazu twarzy.Panował nad sobą równie doskonale jakjegoojciec.Niewzruszony spokój Owaina zdławił zaś w jednejchwili niepewne poruszenie i pomruk, które przetoczyły siępośród zebranych— Czy mam to traktować jako groźbę, obietnicę, czy teżprzepowiednię kary niebios? — spytał Owain tonem jaknajbardziej przyjaznym, niemniej jednak ostrym jak brzytwa.Bledri cofnął nieco głowę, jakby spodziewał się ciosu, nachwilę przytłumił ogień tlący się w czar-nych oczach i złagodził zacięty wyraz ust.Odpowiedział wkońcu nieco ostrożniejszym tonem:— Miałem na myśli tylko to, że wrogość i nienawiść międzybraćmi jest gorsząca dla ludzi i nie może nie rozgniewać Boga.Może ona przynieść jedynie zgubne owoce.Błagam cię,przywróć bratu jego prawa.— Na to — odrzekł Owain z namysłem, mierząc petentaspojrzeniem, które sięgało dalej niż wypowiedziane słowa —nie jestem jeszcze gotów przyzwolić.Może jednakpowinniśmy rozpatrzyć tę sprawę bez pośpiechu.Jutro ranowyruszam z moimi ludźmi do Aberu i Bangoru wraz z kilkomadworzanami pana biskupa i tymi oto gośćmi z Lichfield.Mamna myśli, Bledri ap Rhysie, że powinieneś jechać z nami i byćnaszym gościem w Aberze.Po drodze i na miejscu, w moichprogach, będziesz mógł lepiej przedstawić swój punktwidzenia, a ja będę mógł lepiej rozważyć te następstwa, októrych wspomniałeś.Nie powinienem — mówił Owainłagodnym głosem — dopraszać się kary niebios za brakprzezorności, z^gódź się na moją gościnność i usiądź z namiprzy stole naszego gospodarza.Zarówno dla Cadfaela, jak i dla wielu innych w tej sali byłocałkiem jasne, że Bledri ma niewielki wybór.Ludzie ze strażyprzybocznej Owaina dobrze zrozumieli charakter tegozaproszenia.Bledri również, sądząc po wymuszonymuśmiechu, chociaż przyjął propozycję z wszelkimi oznakamizadowolenia.Niewątpliwie odpowiadała mu dalsza droga wtowarzystwie księcia, czy to w roli gościa, czy więźnia.Zamierzał mieć w drodze do Aberu oczyi uszy szeroko otwarte, szczególnie jeśli wzmianka ostrasznych następstwach oznaczała coś więcej niżprzepowiednię kary Bożej.Powiedział trochę za wiele, abywziąć to za dobrą monetę, a jako gość, wolny czy pod strażą,będzie miał zapewnione bezpieczeństwo.Zajął miejsce, któreopróżniono dla niego przy stole biskupa, i przepił do księcia zdyskretnym zadowoleniem i swobodnym uśmiechem.Biskup wyraźnie odetchnął z ulgą, że jego pokojowainicjatywa, podjęta w dobrej intencji, przetrwała przynajmniejpierwsze starcie.Wątpliwe było, czy zrozumiał wibrującepodteksty tego, co zaszło.Cadfael pomyślał, że walijskiesubtelności marnują się przed tym prostym i gorliwymNormanem.Tym lepiej dla niego.Mógł wyprawićodjeżdżających gości i pocieszać się, że zrobił wszystko, comożliwe, by doprowadzić do pojednania.Cokolwiek z tegowyniknie, nie on będzie za to odpowiadał.Miód krążył przyjaźnie, a książęcy harfiarz opiewał wielkośći cnoty rodu Owaina i piękno Gwynedd.Po nim, ku miłemuzaskoczeniu Cadfaela, harfę przejął Hywel ab Owain, któryzaczął płynnie i z wdziękiem improwizować na temat kobiet zpółnocy.Nie tylko wojownik, ale też bard i poeta, byłniewątpliwie godną podziwu odnogą z godnego podziwu pnia.Wiedział, czego dokonuje swoją muzyką.Wszystkie napięciatego wieczoru rozpłynęły się w przyjaźni i w pieśni.A jeślinawet przetrwały, biskup, podniesiony na duchu i odprężony,całkiem zatracił o nich świadomość.W zaciszu swej kwatery, gdy noc jeszcze poruszała się sennieza półotwartymi drzwiami, brat Marek siedział przez kilkachwil niemy i zamyślony na skraju łóżka, rozważającwszystko, co zaszło, aż w końcu powiedział, z przekonaniemkogoś, kto przejrzał wszystkie okoliczności i doszedł dostanowczego wniosku:— On chce tylko dobrego.To dobry człowiek.— Ale nie mądry — odpowiedział Cadfael, stając w progu.Noc na zewnątrz była ciemna, bezksiężycowa, ale gwiazdywypełniały ją dalekim słabym światłem, które ukazywałocienie udających się na spoczynek, gdy przechodzili z budynkudo budynku.Gwar już prawie ucichł, ale tu i ówdzie dało sięsłyszeć pomruki cichych głosów spokojnie wymieniającychżyczenia dobrej nocy — bardziej drżenia powietrza niżsłyszalny dźwięk.Nie było wiatru.Nawet najlżejszy ruch drgałna strunach zmysłów, nadając wymowność ciszy.— Jest zbyt ufny — zgodził się Marek z westchnieniem.—Uczciwość oczekuje uczciwości.— A tej nie znalazłeś w Bledrim ap Rhysie? — spytałCadfael.Brat Marek wciąż go zadziwiał.— Wątpię w jego uczciwość.Zaczął zbyt zuchwale, wiedząc,że posuwa się za daleko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •