[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Dobre żarcie, dobre wino, piękne kobiety.Ale ja jestem żeglarzem.Nie muszę nosić ciasnych butów.– A ty? – Dziewczyna spojrzała na Gemmela.– Czy też masz inne przyjemności?– Owszem, kilka.– Czym się zajmujesz, tam w Anglii? Pracujesz?– Prowadzę badania dla dość nieciekawej instytucji państwowej.– I dlatego pływasz? – wypytywała dziewczyna.– Żeby odreagować nudę pracy?– Możliwe – odpowiedź Gemmela zabrzmiała lakonicznie, niemal szorstko, tak jakby chciał uniknąć dalszych pytań.Ale dziewczyna była ciekawa.– Czy to wszystko, czym się zajmujesz? Praca i żeglowanie? Masz własną łódź?Gemmel pokręcił głową.– Nie.I nie żegluję zbyt często.W naszym klimacie przez większą część roku nie należy to do przyjemności.– Zawahał się i dodał: – Lubię balet.To coś w rodzaju mojego hobby.– Tańczysz? Ty? – Xavier był szczerze zdumiony.– Nie.Patrzę i słucham.To mnie odpręża i inspiruje.Dziewczyna kręciła korbką wciągarki, pilnując, by wiatr dokładnie wypełniał brzuch spinakera.Po chwili ponownie odwróciła się i zapytała:– Widziałeś kiedyś balet hiszpański?– Jeszcze nie, ale mam zamiar zobaczyć.Słyszałem, że w środę występuje w Palma Antonio ze swoją trupą.Załatwiłem sobie bilet.– Przerwał.– Ty też się wybierasz?– Właściwie nie planowałam tego – dziewczyna zawahała się i dodała: – ale chętnie bym poszła.Gemmel spojrzał na Xaviera, który w odpowiedzi zerknął na zegarek i ponownie za rufę.– Jeśli ten cholerny “Thodahesa” nie pojawi się zza Cabrery w ciągu dwóch minut, to, uwzględniając wyrównanie, jesteśmy pierwsi i do tego zgarniemy wszystkie honory na mecie.– Spojrzał na Gemmela i uśmiechnął się z wyraźną satysfakcją.– Tak więc ja będę pił przez tydzień, a ty możesz zabrać dziewczynę na balet.Co mi tam, kupię wam nawet bilety!Steward z “Club de Mar” przyglądał się z dala, jak “Sirah IV” przybija do brzegu.Widział, jak sprowadzano z łodzi rannego mężczyznę i umieszczano w wezwanym przez radio ambulansie.Dostrzegł wyczerpanie niewielkiej załogi, widoczne w ich ruchach, kiedy zabrali się do klarowania pokładu.Daleko na morzu dostrzegł barwny spinaker “Thodahesa”.Wziął depeszę przeznaczoną dla jednego z żeglarzy z “Siraha” i rzucił pod adresem barmana:– Lepiej przynieś z piwnicy jeszcze jedną skrzynkę Soberano.Za jakieś dziesięć minut Xavier Sansó zechce się w nim wykąpać.Następnie steward udał się do przystani.Załoga “Sirah IV” schodziła właśnie na ląd.Worki z rzeczami żeglarzy ciskano na beton nabrzeża.Steward odszukał Anglika i wręczył mu depeszę.– Mr.Gemmel, to przyszło do pańskiego hotelu wczoraj w nocy; dziś rano przesłali to do nas.Gemmel rozdarł kopertę i przebiegł wzrokiem tekst depeszy.Dziewczyna przyglądała mu się w milczeniu.– O której jest najbliższy lot do Londynu?– O pierwszej czterdzieści pięć, sir.Gemmel zwrócił się teraz ku dziewczynie.– Przykro mi – powiedział – ale muszę polecieć tym samolotem.Kąciki jej ślicznych ust opadły.– Kłopoty?– Nie.– Gemmel pokręcił głową.– To tylko mój szef.Pilnie potrzebuje mnie w Londynie.Wolno pokiwała głową.– Chodzi o te badania?– Mniej więcej – odparł cicho.Chwilę później pożegnał się z Xavierem i resztą załogi.– Kiedy zechcesz, możesz przyjeżdżać i pływać z nami – oświadczył Xavier.– Kiedy tylko zechcesz.– Klepnął Anglika po ramieniu i ruszył w stronę baru.Steward wezwał taksówkę i Gemmel odjechał, odprowadzany smutnym spojrzeniem dziewczyny.Miał to być dyskretny lunch w jednej z najbardziej dyskretnych waszyngtońskich restauracji; przy tym jednej z niewielu restauracji na świecie systematycznie sprawdzanych przez specjalistów od podsłuchu.Miejscowy maitre d’hotel przechwalał się głośno, że karaluchy w jego kuchni zostały lepiej prześwietlone przez Tajną Służbę niż pchły z dywanów Białego Domu.Trójka mężczyzn zasiadła przy odosobnionym stoliku w kącie sali.Ubrani byli w spokojne, klasyczne w kroju garnitury biznesmenów z krawatami o stonowanych barwach.Pili Martini z lodem.– To oczywiście całkiem nieoficjalne spotkanie – odezwał się jeden z mężczyzn.– Oczywiście – potwierdził siedzący naprzeciw.Trzeci popijał swoje Martini i tylko akceptująco skinął głową.– Chodzi mi po prostu o wytyczenie kierunków dalszego postępowania – ciągnął pierwszy rozmówca.Był niemłodym już mężczyzną, niezwykle precyzyjnym w sposobie wysławiania się.Po każdym łyku zkieliszka, skrupulatnie ocierał usta serwetką.– Więc wytyczajmy! – rzekł ów siedzący naprzeciw niego.Mniej więcej w tym samym wieku, był jednak człowiekiem całkiem odmiennego typu.Tęgi, rumiany, posapywał lekko w przegrzanym pomieszczeniu.Otarł twarz granatową chusteczką i pociągnął solidny haust Martini.Trzeci z obecnych był najmłodszy.Łysina na czubku głowy i krótka grzywka czyniły jego uczesanie podobnym do mnisiej tonsury.Spod skąpych brwi bystro spoglądały myślące oczy.Jego ręce były w nieustannym ruchu: przekładał sztućce na stole, obracał stale tkwiącego między palcami papierosa, strzepywał popiół z klap marynarki.Robił wrażenie człowieka, który lubi mówić i już sam fakt, że kogoś słucha, w jego przypadku stanowił komplement
[ Pobierz całość w formacie PDF ]